Nasze Miasto

„Wspieraj lokalnie” to projekt przygotowany przez Instytut Wsparcia Organizacji Pozarządowych przy współpracy PITax.pl Program PIT.

rozwoj-miasta

gratulacje

sferia

wifi

 

Logowanie

Cichy Bohater

bohatersko skrada się
pod drzwi twojego domu
by wyjawić ci sekrety o Tych Czasach
w których serca zamierały
ptaki milczały w zadumie
sny chowały się
po kryjomu wypełniając nadzieją
najskrytsze zakamarki

historia herosa wojny – zwykłego człowieka
powraca do ciebie z dalekiej otchłani czasu

brawurka

Historia oparta na faktach.
W roli głównej Irena Dziubińska-Sędłakowska, cicha bohaterka.


Rok 1939 wyrwał Irenę z murów Gimnazjum im. A. Witkowskiego. Dobre serce, niczym najlepszy dowódca, podyktowało czternastoletniej dziewczynie, co ma robić. Wydawało zawsze same solidne rozkazy. Życie młodej Dziubińskiej w jednej chwili zmieniło się diametralnie – ze zwykłej uczennicy drugiej klasy gimnazjum, szybko przeistoczyła się
w dzielną kobietę, która w ramach PCK rozpoczęła niesienie pomocy ludziom.
- Nie bójcie się, jesteśmy po waszej stronie – szeptała do każdego z polskich żołnierzy
i jeńców, pomagając im w ucieczce z obozów.
Żadną przeszkodą ani barierą nie był dla niej chłód, gdy w lutym 1940 roku dożywiała więzionych mieszkańców Skarżyska-Kamiennej. Gdyby tylko mogła, wykrzyczałaby słowa otuchy dla nich. Ale nigdy nie traciła zdrowego rozsądku, pomimo że szaleńcza odwaga wypełniała tę małą duszyczkę po brzegi.
- Jesteście bardzo dzielni! To długo nie potrwa, tylko musicie mieć bardzo dużo siły
i odwagi.. I słuchać się starszych kochane rozrabiaki! – uśmiechając się, ciepłym, matczynym tonem mówiła do malutkich dzieci, głaszcząc je po główkach, jednocześnie mierzwiąc ich
i tak potargane już włosy.
Oczy tych ludzi, które były pełne nadziei, dodawały jej wiary. Czuła, że to, co robi ma sens, a jej nieomylne serce będzie kierowało nią po samych dobrych ścieżkach, więc śmiało może zaufać dowódcy swego ciała. Dziubińska trwała w tym postanowieniu do samego końca.
Ciepły i pachnący maj w 1940 był wypełniony żarem wytrwałości ludzkiej, ale niestety miał zapach bólu i cierpienia, ciągłego strachu i walki o lepsze jutro.
Na ulicach Skarżyska panował spokój. Jednak mieszkanie Ireny, pełne popłochu
i unoszącego się ponad serca strachu, drżało.
- Irenko, dziecko moje, oni nie mogą cię aresztować! Nie mogą… – przez łzy mamrotała te słowa jak mantrę Pani Dziubińska.
- Mamo, już nie płacz, już nie trzeba – piętnastoletnia dziewczyna, tuląc matkę, starała się uspokoić jej rozdygotane ciało – w Krakowie nie będzie mi groziło żadne niebezpieczeństwo, rozumiesz? Przeczekam tam najgorsze i wrócę niedługo do ciebie, słowo! Ale nie odjadę dopóki nie będę miała pewności, że z Tobą wszystko w porządku.
- Jestem z ciebie taka dumna, mój aniołeczku… – wycierając mokrą twarz, matka przygarnęła do siebie Irenkę – niech Bóg ma cię w opiece, będę się o ciebie codziennie modliła.
- Dziękuję, mamo – odrzekła bliska płaczu dziewczyna – bardzo cię kocham, pamiętaj.
I zniknęła za drzwiami. Matka upadła na kolana przed krucyfiksem. Zaczęła powtarzać w myślach „Najświętszy Jezu, daj jej siłę i chroń ją przed wszelkim złem, tylko o to proszę, tylko o to, Ukochany Ojcze”.
Minął rok. W Skarżysku wiosna zagościła na dobre, otaczając miasto ciepłym
i delikatnym wietrzykiem.
Pukanie do drzwi rozległo się nagle. Domownicy popatrzyli na siebie, a w każdym ze spojrzeń było mnóstwo niepewności zmieszanej z nadzieją. Pani Dziubińska omal nie podskoczyła, gdy otwierając drzwi, ujrzała swoją córkę.
- Irenko!
- Dzień dobry! Jak miło znów czuć zapach mojego Skarżyska! – mówiąc to, z rozkoszą wciągnęła powietrze i rzuciła się w ramiona matki. Gdy zdołała oderwać się od jej rozgrzanego radością ciała, uściskała ze łzami w oczach resztę rodziny.
Konspiracja antyniemiecka stała się dla Ireny priorytetem w życiu. Pod pseudonimem „Aster” uczestniczyła w rozbrajaniu żołnierzy niemieckich, przewoziła meldunki do Komendy Głównej w Warszawie, dostarczała prasę podziemną oraz broń. A wszystko to robiła z wielką nadzieją w sercu, którą przekazywała napotkanym ludziom.
Gdyby trzeba było nadać jej drugie imię, z pewnością byłaby to Odwaga. Osiągała apogeum bohaterstwa wiele razy. Jej hart ducha nigdy nie zanikał.
- Prędko! Nie ma czasu do stracenia! Nie przestawajcie biec! – dodawała otuchy siedemnastu uciekającym żołnierzom radzieckim z obozu w Bliżynie.
Niesamowita nastolatka, samodzielnie i heroicznie doprowadziła ich do oddziału partyzanckiego. Tak, była z siebie dumna. Nigdy nie szczędziła sobie słów: „Ireno! Niezły
z ciebie chojrak!”, powtarzanych co wieczór przed snem.
Obchodzenie osiemnastych urodzin dziewczyny, nie miało w sobie nic uroczystego.
To była nic nieznacząca liczba. Wszyscy doskonale wiedzieli, że jej rozum już dawno uzyskał status dojrzałości, a jej serce maksimum dobroci. Od momentu wybuchu wojny, nazywanie jej dzieckiem po prostu mijało się z prawdą.
Akcja zbrojnej bojówki skarżyskiej 27 marca 1944 roku, niosła ze sobą poważne konsekwencje. Związana z nią sytuacja to najpiękniejszy argument potwierdzający niezwykłość Irenki. Jej samej wydawało się, że ta operacja będzie wyglądała podobnie jak inne przedsięwzięcia, w które włączała się z żarliwością. Myliła się.
W piwnicznym pomieszczeniu panował półmrok. Nierytmiczne odgłosy biegu przez wąski korytarz, wzmagały i tak już przyśpieszone tętno przebywających w składnicy. Gdy głucha cisza stała się jedynym dźwiękiem, jaki panował w pobliżu, czarnowłosy mężczyzna po czterdziestce szturchnął chłopca obok. Po chwili oboje wstali. Starszy z nich, patrząc przez kilka minut smutnym wzrokiem w sufit, starał się opanować emocje.
Irena jeszcze nigdy nie widziała tak bolesnej, wewnętrznej walki człowieka. Zaczęła dostrzegać w nim dwie różne istoty. Jedna wyrywała się z ciała, chciała wrzeszczeć i wybiec stamtąd, krzyczeć o tym jak bardzo nienawidzi świata i jak straszliwe katusze przechodzi. Druga miała ochotę znów mieć sześć lat i wtulić się w ciepłe ciało mamy, kwilić i mówić „Mamo, mam ochotę na ciepłe mleko z miodem”, a ona dla ukojenia łez przyniosłaby gorący kubek. Ta druga cząstka, tak bardzo chciała być w innym miejscu albo przynajmniej usiąść
i wybuchnąć płaczem, ale ta pierwsza skutecznie hamowała krople, zabierała je i dziwnym mechanizmem chciała zamienić w krzyk. Obie istoty wściekle szarpały nim, dramatycznie wyrywały go sobie i żadna nie odpuszczała.
Mężczyzna głośno wciągnął powietrze. Stworzenia odeszły.
- Byliście wszyscy niesamowici. Gratuluję wam odwagi i męstwa – jego stopniowo załamujący się głos nie pozwalał mu na wymawianie wyrazów do końca. Zapadła cisza, a on utkwił wzrok w oddali opanowując emocje.
- Musimy was jednak z głębokim żalem poinformować o stracie, jaka nas dotknęła – odezwał się młodszy.
Czarnowłosy mężczyzna znów głęboko złapał oddech. Tym razem przez ciszę przebił się zabawny świst, towarzyszący przedłużonemu wydechowi. Gdyby nie powaga sytuacji, wszyscy z pewnością zaczęliby głupio chichotać.
- Podporucznik Mieczysław Szymański bohatersko poświęcił swoje życie w obronie przyjaciela - łzy nie pozwalały mu mówić płynnie, jąkał się, ale nerwowo przygryzając wargę kontynuował – ciało „Szuma” leży na polach poniżej Pogorzałego, w pobliżu szosy krakowskiej. Jak wam dobrze wiadomo, trasa ta jest dokładnie patrolowana przez Niemców. Sytuacja jest niestety patowa. Jeśli chodzi o mnie, to nie czuję się na tyle silny, by przedostać się po jego ciało. Oczywiście was nawet nie chcę o to prosić, to zbyt duże ryzyko – zatrzymał się na chwilę, zamykając oczy - uczcijmy pamięć naszego brata minutą ciszy.
Irena drżała. Podporucznik - człowiek szlachetny i mężny - zginął. Taka jest właśnie ta wojna, zjada wszystkich po kolei. Na pierwszy rzut idą ludzie słabi, bezbronni i Ci, którzy oddają życie za innych. Jej serce zdążyło już wydać kolejny rozkaz. Nie musiała długo czekać na ten wewnętrzny głos. Wiedziała, co robić.
-Irena! Irena! Co Ty robisz? Wracaj!
Ale Irena nie zamierzała zawrócić. Jeszcze nigdy nie biegła tak szybko. Wpadła
i wypadła z mieszkania jak burza.
-Dziecko! Po co ci te sanki? – dziewczyna zbiegając po schodach, usłyszała przerażony krzyk matki.
Nie zamierzała odpowiadać ani tłumaczyć się, była jak w amoku. Jej serce wariowało w piersi, a oddech wydawał się głośniejszy niż dźwięk wystrzałów. Ciągnąc swoje duże sanki, zaczęła wspominać przedwojenne czasy. Pamiętała jak ojciec zabierał ją na małą górkę za domem, gdy była małym dzieckiem. Zjeżdżali z niej zanosząc się śmiechem. Och, zaczynała
w niej rodzić się tęsknota za tymi latami. Od tamtych chwil Irena tak bardzo się zmieniła…
Ale najpewniejsze jest to, że wyrosła na naprawdę wspaniałego człowieka.
- Nie zasłużył sobie na to… - wyszeptała do siebie.
Wiedziała bardzo dobrze jak znaleźć się przy ciele Szymańskiego. Była pewna, że podczas akcji nie opuścił wyznaczonego mu terenu. Przemierzając kolejny kilometr, obmyślała plan. Zamykając oczy rysowała w myślach drogę, która pozwoli jej ominąć wrogów. Dotarła do jego ciała bez problemu. Wiedziała, że da radę.
Z oddali dobiegał śmiech Niemców. Nie zwracając na to najmniejszej uwagi, uklęknęła nad ciałem przysypanym po części śniegiem. „Wieczny odpoczynek, racz mu dać Panie…”, modliła się opierając głowę na ramieniu nieżyjącego „Szuma”.
- Zabiorę stąd pana, to mój obowiązek – szepnęła, kładąc mu dłoń na czole
i zamykając martwe powieki.
Drobna, dziewiętnastoletnia dziewczyna, przeniosła zwłoki dorosłego mężczyzny na sanki. Niesamowita siła, która zrodziła się w Irenie pozwoliła jej wywieźć ciało podporucznika z zagrożonego terenu. Sama nie rozumiała skąd ma tę moc w sobie, ale nie zastanawiała się nad tym długo. Słuchała tylko poleceń swojego serca i nie kwestionowała ich.
Ppor. Mieczysław Szymański został pochowany z zasłużonymi honorami na Cmentarzu Partyzanckim w lesie Skarżyska Książęcego.
- Irena, jesteś bohaterką – słysząc to, Irena czuła ogrom zadowolenia.
- To nie ja, to moje serce – odpowiadała im w myślach.
Kilka miesięcy później, dziewczynie nie udało się odpowiednio schronić przed aresztowaniem w Częstochowie. W sierpniu 1944 roku została zatrzymana i okrutnie skatowana. Ból nie pozwalał jej zasypiać na twardej pryczy w celi. Opuchnięte wargi
z trudem przepuszczały krople wody, które nawet nie potrafiły ugasić płomienia w jej ciele. Żyła ostatkiem sił następne trzy tygodnie. Nie odzywała się do nikogo, ciągle spuszczając wzrok, zamierała na widok każdej postaci ludzkiej.
Jadąc w obskurnej przyczepie z innymi ludźmi, podobnie jak oni, nie wiedziała dokąd zmierzają. Szybko jednak uświadomiła sobie cel podróży. Wszystko działo się tak szybko,
to były ułamki sekund dla niej. Czas płynął inaczej, gdy patrzyła na świat zakrwawionymi oczyma. Osadzona w więzieniu gestapo w Opolu, przeżyła najgorsze chwile w swoim życiu. Ból, którego doznała w Częstochowie był niczym w porównaniu do męki, jaką oprawcy wyprawili jej tutaj.
Zwyrodnialcy traktowali ją jak pluszową lalkę, niemającą uczuć. Nie istniała żadna granica. Irena słyszała o stosowaniu przez nich różnorakich tortur i brutalnych metod śledczych, w celu wydobycia zeznań od aresztowanych, ale gdy teoria zamieniła się
w praktykę, zobaczyła najbrutalniejszy wymiar tego świata. Próbowała wytrzymać bicie pejczem, nahajem czy kolbą broni. Ale nie wytrzymywała. Natężenie męki było niewyobrażalne. Łzy już przestawały płynąć, zaczynało brakować jej oddechu, świat stawał się mgłą. Traciła przytomność. Cierpienie przestawało istnieć.
Gdy otwierała oczy leżała obolała na zimnej podłodze. Traktowali więźniów w sposób potworny. To, co nazywali posiłkiem, ona raczej określiłaby ohydną, bezkształtną papką. Wiedziała, że gdy nadejdzie ta chwila i odzyska siły, oni będą wiedzieć o tym i przyjdą po nią. Tak też się stało. Urządzili jej ucztę, na której poznała nowy wymiar piekła. Dogorywającej Irenie szykowano gehennę. Zaczęli od przypalania palnikiem, a ona krzyczała. Wieszali głową w dół, a ona tępo patrzyła przed siebie, zaciskając zęby. Przystąpili do tortur z użyciem prądu elektrycznego, ale dziewczyna tym razem znosiła wszystko w milczeniu. Po raz kolejny mdlała. Budziła się znów na zimnej podłodze. Zakrwawiona, brudna i ledwo żywa.
Nie wiedziała ile czasu przebywała w więzieniu. Nie miała pojęcia czy jest dzień, czy noc. Była pewna tylko tego, że musi się stąd wydostać. Ani przez chwilę nie straciła wiary,
że kiedyś jej się to uda.
Miała rację. Podczas ewakuacji więzienia, skorzystała z panującego zamieszania
i zobaczywszy beczkę stojącą w kącie, ukryła się w niej. To była dobra decyzja. Zamknęła oczy w nadziei, że teraz musi się udać. Tak mówiło jej serce. Ukryta w beczce doczekała wkroczenia żołnierzy radzieckich.
Ta mała kruszyna przeżyła tortury w więzieniu gestapo. Wytrzymała taką mękę, więc wiedziała, że teraz zniesie wszystko. To niesamowite. Irena była bliska śmierci, przeżywała ogromne katusze, a mimo to jej dusza była wypełniona nadzieją o lepsze jutro.
W czerwcu 1945 roku, powróciła do Skarżyska, a trzy lata później wyjechała do Warszawy. Tam realizowała swoje marzenie o kontynuacji nauki. Nie tylko zdała maturę,
ale podjęła również studia na Wydziale Chemii Uniwersytetu Warszawskiego. Cieszyła się jak dziecko, gdy mogła spełniać się naukowo.
Na drugim roku studiów jej zdrowie zaczęło szwankować. Zwykle odważna
i bohaterska Irena, siedząc w gabinecie lekarskim, drżała i płakała.
- Panie doktorze tylko szczerze, co mi jest? Nienawidzę owijania w bawełnę! – omal nie wykrzyczała tego zdania, czekając na wyniki badań jak na wyrok.
- To gruźlica, pani Dziubińska. Przykro mi – odpowiedział, nie patrząc na nią.
Cieszyła się, wracając do Skarżyska. Jednak będąc świadoma, dlaczego powraca, łzy same cisnęły się jej do oczu.
-Irenko! Skarbeczku! Co ty tu robisz? – zapytała zdziwiona pani Dziubińska, porywając córkę w ramiona.
- Mamo, stało się coś strasznego – zaczęła opowieść.
Kilka tygodni później Irena poznała w Skarżysku przystojnego mężczyznę. Nie musiała długo czekać na głos ze swojego wnętrza. „Tak, wiem serduszko, to Ten Mężczyzna”, szeptała do siebie siedząc samotnie w świetle księżyca i rozmyślając. Spędzała z nim same piękne chwilę. Ceniła w panu Sędłakowskim wszystko, jego dobro, odwagę, poczucie humoru, szczerość i czyste serce. Czuła, że odradza się na nowo przy nim. Ciągle bała się, że nie zaakceptuje jej przeszłości i choroby. Ale gdy opowiedziała mu o torturach w Opolu
i przywiezionej stamtąd gruźlicy, on przytulił ją i wyszeptał: „Jesteś niezłym herosem, Irenko!”. I oboje zaczęli śmiać się szczerze i beztrosko.
Kilka miesięcy później zostali małżeństwem. Bóg obdarzył ich zdrowym potomstwem. Kobieta urodziła dwóch synów, którzy odziedziczyli po niej hart ducha, odwagę i oczywiście czyste ryzykanctwo! Wyjechali do Warszawy i tam wiedli spokojne, szczęśliwe życie, na które Irenka tak bardzo zasłużyła.
Walczyła za życie bliźniego, zjawiała się tam, gdzie inni nie docierali z braku odwagi. Znosiła ból dla ojczyzny. Miała serce piękne, a duszę czystą jak łza. Do samego końca toczyła walkę z postępującą chorobą. Osiemnastego września 1986 roku serce dało jej wyraźny sygnał. Już dość. Czas odpocząć.
Bliscy ostatni raz pożegnali ją podczas pogrzebu w Skarżysku, gdzie została pochowana w rodzinnym grobie. Nikt nie zdołał policzyć ludzi, którzy przybyli cmentarz. Spośród tłumu dobiegały szepty: „Miała takie dobre serce”, „Była wspaniałą kobietą”, „Powinna na zawsze pozostać w pamięci ludzkości”.
Irena Dziubińska-Sędłakowska – dziewczynka, córka, patriotka, żona, matka. Irena Dziubińska-Sędłakowska – CICHA BOHATERKA.


brawurka

bip
 

um

um

mbti um